bodo

napisał o Polskie gówno

Niestrawny, chaotyczny, męczący film. Ludzie walą z niego drzwiami i oknami, pierwsi już po pół godziny projekcji. Jest w tym coś: nie da się, bez drażniącego uszy jazgotu i gryzącego w oczy dymu, przy jednym ołtarzu upakować ojców zakłamanego bagna zwanego showbiznesem i kapłana polskiej sceny niezależnej, Roberta Brylewskiego. Ten ostatni, swą ujmująco bezpretensjonalną rolą, daje odpór Złemu, a przy okazji… kradnie show Tymonowi Tymańskiemu, spiritus movens „Polskiego Gówna”, głównemu bohaterowi i autorowi większości tekstów ze ścieżki dźwiękowej.
Film nie jest łatwy. Kalejdoskopowy montaż, rollercoaster scen zabawnych, żenujących i śmiertelnie poważnych oraz liczność aluzji, czasem bardzo hermetycznych, to wszystko musi być wyzwanie dla widza. I to czasami wyzwanie zbyt duże. Ale jest w „Polskim Gównie” szczerość, która pozwoli mu przetrwać w rodzimej kinematografii, pewnie gdzieś w pobliżu półki z Markiem Koterskim. Nawet jeśli za pierwszym podejściem dość szybko zniknie z kin.